Gdy stary niedźwiedź mocno śpi, bociany wygrzewają się pod tropikalnym słońcem i nawet ryby słodkowodne stają się ociężałe i leniwe, w ulu trwa walka o przetrwanie. Mało spektakularna, cicha i niedostrzegalna z zewnątrz, ale śmiertelnie poważna. Wraz z zawiązaniem kłębu, klamka zapada. Od tej pory zarówno pszczelarz, jak i pszczoły, są bezsilni – muszą polegać na tym, co udało im się wspólnymi siłami zgromadzić i przygotować latem i jesienią.
Jak pszczelarze pomagają pszczołom dotrwać do pierwszych dni wiosny? Dlaczego 15 stopni w listopadzie wcale nie powinno nas tak cieszyć? I czy pszczoły w ogóle są w stanie przeżyć zimę bez interwencji człowieka?
Zima nadchodzi latem
Aby przetrwać 4-5 miesięcy najniższych temperatur, pszczoły nie mogą czekać z przygotowaniami do pierwszych przymrozków. O zimowe zapasy zaczynają się starać już latem. Jak bardzo ten fakt jest zaskakujący? Bardzo, jeśli mierzymy je ludzką miarą. Wcale – jeśli przyjrzymy się reszcie przyrody. Wiosna to nie guzik „restart” – natura nie zaczyna wszystkiego od nowa. Aby zachować ciągłość gatunkową, duże i małe zwierzęta, a także rośliny, na każdym etapie roku muszą wykonać poszczególne działania: wydać kolejne pokolenie, odchować je do samodzielności, zgromadzić jedzenie, znaleźć bezpieczną kryjówkę. Jeśli zaburzony zostanie którykolwiek z tych etapów, los jednostki czy stada staje pod wielkim znakiem zapytania. Nie inaczej jest z pszczołami – wiedzione instynktem i wspomagane przez pszczelarza, ruszają pełną parą z zimowymi przygotowaniami, gdy dzieciaki cieszą się pierwszymi dniami wakacji.
W większości pasiek ostatnie miodobranie odbywa się w sierpniu (chyba że mówimy o miodzie spadziowym czy wrzosowym, ale gospodarowanie na terenach z takimi pożytkami wymaga od pszczelarza szczególnych umiejętności i wyczucia). Pszczelarz dostrzega w tym okresie symptomy nadchodzącej zimy – krótszą aktywność dobową rodziny, mniejsze czerwienie i exodus trutni, które są wyrzucane z uli (zimowa pasieka to feministyczna utopia). Odebranie ostatnich ramek wiąże się z rozpoczęciem podkarmiania – w ten sposób pszczelarz zachęca matkę do intensywniejszego czerwienia, mającego kluczowe znaczenie dla przetrwania rodziny. Dlaczego?
Najważniejszym zasobem firmy są ludzie – powtarzają specjaliści od HR (nawet jeśli to nie przekłada się na płace). Pszczoły traktują tę zasadę bardzo serio. Robotnice, które przychodzą na świat latem, są ideałem korporacyjnego pracoholika. Na ich głowie jest zaopatrzenie rodziny w zapasy, z których korzystać będą w okresie niedostępności pokarmu, oraz wychowanie następnego pokolenia, kluczowego dla przetrwania zimowli. Bo oto jesienią przychodzi na świat pokolenie pszczół zimowych. Podczas gdy ich starsze koleżanki dwoją się i troją, umierając ostatecznie z przepracowania, robotnice zimowe nie mogą się nadwyrężać. Muszą żyć kilkukrotnie dłużej niż ich starsze siostry wyklute wiosną, ponieważ ich zadaniem będzie przetrwanie jałowych miesięcy i odbudowanie siły rodziny w kolejnym sezonie. To one dokonają pierwszych oblotów, raportując dostępność pożywienia. To one przyniosą do ula nektar, tak długo wyczekiwany po chudych miesiącach. Wreszcie to one wychowają kolejne pokolenie – to, które w pełni sił ruszy na prawdziwe zbiory, gdy w okolicy rozkwitać będą bujnie rośliny miododajne.
Niszczenie niszczyciela
Gdy w ulu nie ma już miodu przeznaczonego do spożycia, nadchodzi czas na walkę z podstępnym i groźnym wrogiem – varroa destructor. To niewielkie roztocze wślizguje się podstępnie do komórek, w których rozwijają się larwy. Nie tylko sprawia im ból i zakłóca przepoczwarzenie, ale przede wszystkim pobiera substancje odżywcze, znacznie skracając życie młodej robotnicy. Wygryzająca się z opanowanej przez pasożyta komórki pszczoła, do końca swoich dni będzie podróżować z jednym lub nawet kilkoma pasażerami na gapę, przyczepionymi mocno do jej ciała, pozbawiającymi ją sił i zmniejszającymi jej możliwość prawidłowego pełnienia przynależnych jej ról w rodzinie.
Pszczelarz nie może do tego dopuścić – warroza potrafi w 2-3 sezony unicestwić nawet najsilniejszą rodzinę. To dlatego przeprowadzenie leczenia jest niezbędne, a na rynku istnieje kilka typów przeznaczonych do tego preparatów, działających bardzo skutecznie, jeśli tylko są stosowane zgodnie z wytycznymi. Przeczekiwanie pory leczenia (np. w związku z chęcią odebrania późnych pożytków na terenach iglastych), może się skończyć tragicznie dla całej pasieki, dlatego na takie zabiegi mogą pozwolić sobie tylko naprawdę doświadczeni i kompetentni pszczelarze.
Pszczele all-inclusive
Zimowe przygotowania wymagają od pszczelarza doskonałej znajomości nie tylko całej pasieki, ale także poszczególnych rodzin. Nie ma miejsca na mechaniczne wykonywanie czynności – każdy ul należy ocenić indywidualnie — pod względem jego siły i możliwości przetrwania, aby zapewnić pszczołom warunki godne królowej i jej dworu.
We wrześniu odbywa się przeważnie ostatnie podkarmianie. Ilość i rodzaj dostarczonego pokarmu muszą być dostosowane do specyfiki rodziny – zbyt mało jedzenia oznacza śmierć głodową, ale i zalanie całego gniazda syropem cukrowym wcale nie jest rozsądnym posunięciem, ograniczy bowiem pszczołom pole manewru.
W swoim domu rodzina musi się czuć komfortowo – tak ludzka, jak pszczela. Przed zimą należy zatem zadbać o jego wystrój – wyjąć mocno przeczerwione ramki i przearanżować główny salon tak, aby był bardziej przytulny – czyli zawęzić gniazdo. Jeszcze na tym etapie mogą nastąpić ostatnie przeprowadzki – dwie słabe rodziny warto połączyć w jedną (lub przenieść rodzinę słabą do silnej), a także przedstawić robotnicom nową matkę, gdy okaże się, że nie ma jej w ulu. Wielkiej ostrożności wymaga decyzja o dociepleniu ula (np. poprzez obłożenie go naturalnymi lub sztucznymi materiałami izolującymi). Pszczoły preferują zimą niskie temperatury, więc sztucznie podgrzewając otoczenie, można im wyświadczyć niedźwiedzią przysługę.
Gdy zakończą się ostatnie obloty (ich termin przesuwa się o kilka dni niemal z roku na rok), jakakolwiek ingerencja pszczelarza jest mocno niewskazana. Pszczoły nie kładą się po prostu do snu jak niektóre ssaki. Przytulają się do siebie, tworząc zwarty kłąb i w takiej formie dotrwają już do wiosny. Kłąb nie jest jednak monolitem – w rzeczywistości robotnice pozostają w nieustannym ruchu, umożliwionym dzięki odstępom między ramkami. Pracują skrzydłami, by podnieść temperaturę (im bliżej matki, tym cieplej, nawet do 35°C), wymieniają się miejscem, by zziębnięte siostry z zewnętrznych warstw mogły się ogrzać w środku. A przede wszystkim – pobierają zgromadzony pokarm i upewniają się, że matka nie głoduje. Odżywianie następuje przez trofalaksję – syrop połknięty przez jedną pszczołę, jest przekazywany kolejnej (brutalnie mówiąc, zwracany). Stwarza to okazję do rozwoju chorób pasożytniczych – czasami więc zazimowana pszczela rodzina, wiosną okaże się słaba, jeśli dojdzie do ekspansji choroby, o której pszczelarz nie wiedział.
Optymistyczny scenariusz jest jednak taki, że pszczoły jedzą, ogrzewają i w spokoju oczekują pierwszych ciepłych dni. Im bardziej leniwe i bezczynne są zimą, tym większa szansa, że podołają zadaniu zastartowania rodziny wiosną, gdy nadejdzie czas pierwszych zbiorów, prac porządkowych i wychowania nowego pokolenia.
Piękna katastrofa, czyli pszczoły wobec globalnego ocieplenia
Kto jeszcze pamięta te listopadowe wyprawy do szkoły, w kożuchu i śniegu po kolana? Tegoroczna jesień, podobnie jak wiele poprzednich, nie przypomina tamtych z lat 70-tych, 80-tych a nawet 90-tych. Gdy więc my cieszymy się kolejnym ciepłym dniem i dzielimy się w mediach społecznościowych zdjęciami kwitnących w listopadzie roślin i termometrów wskazujących niewiele poniżej 20°C, warto zastanowić się, jakie konsekwencje taki stan rzeczy niesie dla pszczół.
Jak już powiedziano, kłąb zimowy tym lepiej spełnia swoją funkcję, im bardziej bezczynne pozostają tworzące go pszczoły. Tymczasem wysokie temperatury wprawiają robotnice w konsternację. A może to już wiosna? Może warto rozejrzeć się za nektarem? Jeśli pszczoły będą ciągle robić wypady z ula, a tym samym – rozluźniać kłąb, znacznie zwiększy się ryzyko śmierci rodziny. Robotnice buszujące w listopadowej scenerii nie znajdą pokarmu, wrócą więc do ula głodne. Także ich pobudzone siostry zjedzą znacznie więcej – przekąski z nudów nie są domeną wyłącznie ludzi. Wszystko to oznacza zbyt wczesne wyczerpanie zapasów – a pszczelarz, nawet jeśli to zauważy, będzie już bezsilny. Otwarcie powałki w styczniu celem podania pokarmu może oznaczać śmierć rodziny, którą chciałoby się w ten sposób uratować.
Barcie, czyli pszczela partyzantka
Do tej pory przyglądaliśmy się zimowli pszczół pozostających pod opieką pszczelarza. Ale przecież to nie jedyne przedstawicielki pszczoły miodnej – choć trudno w to uwierzyć, w lasach nadal gnieżdżą się populacje dzikich pszczół (często na skutek ich świadomej reintrodukcji, podejmowanej w celu odbudowania danego ekosystemu). Jak one radzą sobie zimą?
Dokładnie tak, jak radziły sobie przez tysiące lat – czyli raz lepiej, raz gorzej. Bez interwencji pszczelarza rodzina ma do dyspozycji całość zgromadzonych latem zapasów. Nie zawsze przekłada się to na faktyczną obfitość, a i jakość pokarmu niekoniecznie jest zadowalająca (część nektarów wymaga tak dużego wysiłku w ich odparowaniu celem zmagazynowania w komórce w postaci miodu, że w ogólnym rozrachunku bilans energetyczny wychodzi na minus). Bez systemowego leczenia, dzikie pszczoły są także bardziej narażone na epidemie chorób.
Jak to więc możliwe, że pszczoły z barci są w stanie przetrwać i rozmnażać się? Czy wprowadzanie ich do środowiska jest sensowne i bezpieczne? Z tym ostatnim pytaniem od lat borykają się nie tylko pszczelarze, ale także biolodzy i ekolodzy rozważający możliwość odbudowy naturalnych ekosystemów z zastosowaniem restytucji gatunkowej. Oczywiście, dzikie rodziny pszczele są bardziej narażone na brutalne siły, działające w przyrodzie. Mogą również stanowić źródło zakażenia różnymi chorobami dla stykających się z nimi pszczół „udomowionych”. A jednak istnienie barci niesie z sobą szanse, wobec których nie sposób przejść obojętnie – powrót do najbardziej wydajnego, endemicznego na danym terenie ekosystemu, może przełożyć się na poprawę jakości życia wszystkich zamieszkujących go stworzeń (z człowiekiem włącznie). Co więcej, dzikie pszczoły nieleczone przeciwko warrozie i innym chorobom, bardzo szybko wykształcają biologiczne mechanizmy ochronne – w rodzinach zaczyna dominować gen czystości (odpowiadający za zdolność samodzielnego pozbywania się pasożyta), a najodporniejsze osobniki, które przetrwają, przekażą tę zdolność kolejnym pokoleniom.